
„Ether” to free improvisation, swobodna improwizacja. Swobodna, czyli bez z góry zadanego tematu: melodii, harmonii, rytmu i formy. Z natury rzeczy takie były muzyczne produkcje u zarania dziejów rodzaju ludzkiego, a za pierwszą manifestację tego procederu w jazzie uważa się „Intuition” i „Digresssion” kwintetu pianisty Lennie Tristano z roku 1949. Dziesięć lat później Ornette Coleman wyprowadził z tego styl – „free jazz”. W tym stylu Tomasz Stańko w kwartecie z Tomaszem Szukalskim swobodnie wyimprowizowali muzykę na LP „TWET”.
Wobec braku tematu w swobodnej improwizacji obowiązuje tylko jedna reguła, tak jak w ruchu kołowym na placu w Bombaju – pierwszeństwo ma ten z przodu. Tu z przodu – najczęściej, choć wcale nie zawsze – jest trąbka, bo to instrument stworzony do pierwszych głosów, i trębacz o donośnym tonie, charyzmie lidera i talencie do urokliwych melodii. Ale to dwa „drugie” głosy robią z tego jazz: bas buduje kontrapunkty, niekiedy niezwykłej urody, jak dwugłosy arco z trąbką, od lirycznych przez dramatyczne po majestatyczne, i implikuje skale, a bębny i czynele dynamikę i puls, niekiedy tylko domniemany, kiedy barwią ciszę wokół trąbki i basu lub otaczają je koronkową obwiednią, kiedy indziej podskórny i ledwie wyczuwalny, albo zdecydowanie artykułowany i kategoryczny jak marszowy werbel. A kiedy z przodu pojawia się bas lub bębny, dwaj inni koalicjanci sekundują mu równie wiernie i spolegliwie w idealnym trójkącie.

Na „Ether” muzyki się nie wykonuje, tu muzyka się staje, wydarza. Muzycy tworzą środowisko (eter!), matecznik, w którym intencje krystalizują się w dźwięki. Czujnie wypatrują w nich muzyki, a gdy się pojawi na horyzoncie, nęcą ją i oswajają, jak dzikiego mustanga, aby dosiąść jej i popędzić jak surfer na fali tam, gdzie fala prowadzi, brawurowo ale uważnie, aby się jej nie sprzeciwiać, bo to grozi wywrotką. A gdy moc fali się naturalnie wyczerpie, wypatrują następnej w burzliwym oceanie możliwych dźwięków, motywów, rytmów…
Słucha się tego z przyjemnością, bo to muzyka w najwyższym stopniu przyjazna słuchaczowi i… ładna, bo choć – z założenia – wszystko tu można wyimprowizować, to gdy już się wyimprowizuje i płynie na fali, nie sprzeniewierza się jej i nie gubi we free jazzowych kotłach, ale przestrzega się jej logiki, dynamiki i modalnej struktury. Słucha się z przyjemnością, ale i z emocją, jakby śledziło się ruch na placu w Bombaju, gdy z nieładu wyłania się ład, muzyka in statu nascendi, gra gestów i dźwięków, w duchu swobody, przygody i niespodzianki ale także konsekwencji, odpowiedzialności i dyscypliny. Mnie „Ether” podoba się bardziej niż swobodne improwizacje Tristano i wcale nie mniej niż te Stańki.
Tomasz Tłuczkiewicz
Warszawa 3.10.2025